Montaż

Dawno, dawno temu w telewizji na co dzień stosowano taśmę filmową. Obowiązującym standardem było 16 mm w odróżnieniu od najczęściej używanego w wytwórniach filmowych formatu 35 mm. Wśród montażystów popularne było wtedy żartobliwe powiedzonko kwitujące pretensje dziennikarzy, że coś w ich materiale z czymś się nie montuje: "nie montuje się tylko szesnastka z trzydziestką piątką". Prawda jest bowiem taka, że dobry montażysta potrafi skleić prawie wszystko.

Dobry montaż może często uratować film, do którego zdjęcia zrealizowane zostały w sposób wołający o pomstę do nieba. Przy założeniu odpowiedniej konwencji, właściwym wyborze ujęć i świadomym, umiejętnym ich połączeniu z beznadziejnego materiału powstanie prawdziwe dzieło sztuki. Najlepszym tego dowodem jest pewien (swojego czasu nagradzany na wielu festiwalach) film, do którego zdjęcia pochodziły z filmów zarejestrowanych amatorskimi kamerami przez małe dzieci. Oczywiście świadomość montażu nie zwalnia operatora z wysiłków twórczych na planie. Wprost przeciwnie - dobry operator wymyślając kolejne ujęcia powinien pamiętać o takim urozmaicaniu kadrów, które przy późniejszym cięciu ułatwi kolegom pracę. Zawsze najbardziej "montażowo" musi myśleć na planie - rzecz jasna - reżyser, który wszystkie sceny i ujęcia powinien mieć dokładnie zaplanowane i rozrysowane: jeśli nie na papierze w formie storyboard-u (co to dokładnie jest storyboard możecie zobaczyć w dziale storyboard), to przynajmniej w głowie. Przejdźmy jednak do samego montażu.

Przegląd materiału wyjściowego - to od niego zaczyna się cały późniejszy proces twórczy. Nie ma w nim oczywiście niczego wielce odkrywczego: z wielu godzin "wyjściówek", z setek dubli musimy wybrać te (najlepsze) ujęcia, które potem pojawią się w filmie. Takie wstępne wyselekcjonowanie właściwych fragmentów bardzo przyspiesza montaż oraz (w przypadku montażu komputerowego) pozwala zaoszczędzić cenne gigabajty na zapchanych twardzielach i cenny czas poświęcany na "capturowanie" materiału.

Podczas pracy na komputerze warto następnie odpowiednio pogrupować ujęcia - tworząc na przykład indywidualne katalogi zawierające tylko i wyłącznie ujęcia z danej sceny. Wierzcie mi - takie uporządkowanie rozrzuconych po całym dysku plików przyspiesza montaż kilkakrotnie. Warto też przypisywać (już na etapie zgrywania na dyski) kolejnym plikom indywidualne nazwy zawierające np. numer sceny, imię ukazanej w ujęciu postaci oraz planu, w którym ta postać jest zaprezentowana. Tak przygotowani odpalamy wybrany program do edycji wideo i przystępujemy do pracy.

Załóżmy, że rozpoczynamy pierwszą scenę. Od razu pojawia się dylemat: jakiego planu użyć na początku? Bardzo szerokiego, który od razu określi miejsce akcji, czy może jakiegoś zbliżenia? Odpowiem tak, jak już odpowiadałem wiele razy: wszystko zależy od Waszej wrażliwości, zamierzonego efektu artystycznego i wielu innych czynników. Osobiście wolę zaczynać cały film oraz poszczególne sceny od sekwencji kilku zmontowanych po sobie detali i zbliżeń, które często właściwie o niczym ani wyraźnie, ani czytelnie nie informują: dzięki temu stopniuję ilość sprzedawanych widzowi wiadomości, by pobudzać jego zainteresowanie, a nie od razu w pierwszym ujęciu wykładać karty na stół.












Z drugiej strony zdarza mi się też praktykować rozpoczynanie scen od planu ogólnego. Zabieg ten stosuję dużo rzadziej, ale nie odcinam się od niego całkowicie, gdyż czasami, w odpowiednich okolicznościach przydaje się wstępne przedstawienie widzowi szerokiego planu całego miejsca akcji.






Jeszcze raz jednak podkreślam: dla właściwego budowania dramaturgii zdecydowanie polecam rozpoczynanie filmu od kilku "tajemniczych" zbliżeń bądź detali. Następujące po otwarciu ujęcia powinny być tegoż otwarcia uzupełnieniem. I tak po kilku detalach pojawia się prezentujący miejsce akcji plan ogólny, a po szerokim przedstawieniu wnętrza tniemy np. na zbliżenie lub plan średni, by wyłowić z niego (z wnętrza) interesującego nas bohatera.

NASTĘPNA STRONA